PKP - connecting People

Wiele osób śmieje się ze mnie, że strach mnie gdziekolwiek puścić, żebym czegoś nie zmalowała. Czasami jednak przygody znajdują mnie same. Tak też było w miniony poniedziałek. 
Godzina 10:50, a mój Szef poprosił mnie, abym pojechała do Gdańska w pilnej sprawie urzędowej. Godzina 11:10 byliśmy już na dworcu, łamiąc niemal wszystkie przepisy drogowe. Na dworcu czekała już na mnie osoba z dokumentami. Szybki zakup biletu w biletomacie, kilka wskazówek odnośnie dokumentów i czekam na peronie numer 3 na mój pociąg. Godzina 11:19, a ja się zastanawiam, dlaczego go nie podstawiają. W między czasie zdążyłam pomóc jakiemuś obcokrajowcowi z rozszyfrowaniem znaczków na jego bilecie, później wskazałam komuś peron numer 4 i nadal czekałam na swój pociąg. A czas mijał. Aż nagle coś mnie tknęło i popatrzyłam na peron obok, na którym stało Pendolino i na małym wyświetlaczu świecił się na pomarańczowo równie mały napis: Gdynia. Niewiele myśląc ruszyłam pędem po schodach na górę, później zakręt w lewo i po schodach w dół. Wskoczyłam do pociągu już po gwizdku. Niektórzy robią coś na pół gwizdka, a ja tak dla odmiany chwilę po nim. Już taka jestem. 
Wracając do mojej podróży. Zaczepiłam jakiegoś kelnera z WARS-a pytając, czy znajduję się we właściwym pociągu. Spojrzał na numer i powiedział, że tak. Po czym wskazał mi numer wagonu i numer miejsca. Ruszyłam przed siebie. Po chwili ten sam młody chłopak dogonił mnie mówiąc, że niestety się pomylił. Patrzyłam na niego z przerażeniem w oczach mając nadzieję, że chociaż w kwestii poprawności pociągu miał rację. Na moje szczęście mylił się jedynie, jeśli chodziło o numer miejscówki. W końcu dotarłam do właściwego fotela, przywitałam się z moim współtowarzyszem podróży i usiadłam. Zadzwonił mój szef, aby sprawdzić czy wszystko przebiega według planu. Dodam, że według jego planu, bo według mojego nadal siedziałabym w biurze popijając ciepłą kawę i ogarniając dokumenty. Ale jednak nie taki plan na poniedziałek miał dla mnie los..i mój Szef. 
Mój towarzysz podróży zagadał do mnie i okazał się być przemiłym człowiekiem, z wykształcenia muzykiem, wracającym z festiwalu w Opolu. I tyle o nim wiedziałam. I w sumie tyle mi wystarczyło, aby przegadać z nim większość czasu podczas podróży do Gdańska. Był zabawny, a to w ludziach lubię najbardziej. Miał dystans do siebie. No i był uprzejmy oraz kulturalny, co też dużo mówi o człowieku. A także pomocny, bo dzięki niemu zdążyłam na pociąg powrotny. Wspomniał, jak się nazywa, ale jedynie w kontekście historyjki z podróży. Nawet się sobie nie przedstawiliśmy- tak było ciekawiej. Powiedział mi, że musiał zagadać, ponieważ mam miłą aparycje i szczery uśmiech. No wypisz, wymaluj- cała ja JI dodam, że to był pierwszy człowiek, który przeprosił mnie za swoją gadatliwość. Pierwszy raz w życiu to nie ja przepraszałam za gadanie;-) Na szczęście jego opowieści były ciekawe i śmieszne, tak więc z przyjemnością ich słuchałam. 
Po wyjściu z pociągu znalazłam taksówkę, którą pojechałam do pierwszego miejsca z mojej listy- urząd skarbowy. Oczywiście Pierwszy Urząd Skarbowy w Gdańsku okazał się być niewłaściwym urzędem, w którym powinnam się znaleźć. W sumie dziwne byłoby, gdyby moja podróż obyła się bez komplikacji. Później był kolejny przystanek, gdzie wszystko się udało i na koniec jeszcze jedno miejsce, w którym również wszystko załatwiłam i powrót na dworzec, a stamtąd do domu. Misja zakończona sukcesem. W między czasie, z ciekawości wygooglowałam nazwisko muzyka, który umilił mi podróż do Gdańska. Mężczyzna z syndromem niespokojnych palców, co zauważyłam już podczas podróży, gdy wybijał jakiś rytm na metalowym stoliku, okazał się być klawiszowcem w jednym, bardzo znanym, polskim zespole. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo chyba byłam jedną z nielicznych osób, która go nie poznała. Ba! Ja nawet nie wiedziałam, że ktoś taki istnieje ;-) 
Powrót. Godzina 15:31. Mój taksówkarz zaparkował pod dworcem. Kolejka do kasy biletowej ciągnęła się w nieskończoność, natomiast do biletomatu była ciut krótsza. Niestety w tej kolejce stali ludzie, którzy pierwszy raz mieli zmierzyć się z taką maszyną. Godzina 15:40, a ja nadal czekam na zakup biletu. Pociąg rusza 15:49. Walka z czasem. Przede mną były już tylko dwie sympatyczne panie w wieku mojej mamy, które miały strach w oczach i obawiały się zmierzyć z tym biletowym potworem. Jestem uczynna i tym razem też pomogłam. Ale zrobiłam to też dlatego, że z moją pomocą miałam większe szanse, aby zdążyć na pociąg i nie czekać kolejnej godziny. 15:47 miałam już bilet i rzuciłam się w kierunku peronów, a z uwagi na przebudowę dworca miałam mega trudności z wydostaniem się z niego. Biegłam na oślep drogą, którą wcześniej pokazał mi muzyk i wskoczyłam do najnowszego pociągu mając nadzieję, że wszystkie muszą jechać do Warszawy. W głowie podśpiewywałam sobie „konduktorze kochany, byle tym razem do Warszawy” . Wbiegłam do pociągu znowu po gwizdku, nie mogąc złapać tchu. Zapytałam się dwóch miłych pań czy ten pociąg jedzie do Warszawy, na co one powiedziały, że do Bielsko Białej. Zrobiło mi się trochę słabo, bo wycieczki dalszej nie planowałam. Zresztą tej też nie miałam w planach. Mój szef jedynie podsumował, że dzięki niemu miałam taki przedłużony weekend nad morze. No nie mogłam się nie uśmiechnąć na te słowa ;) Ma człowiek gest :)
Na szczęście, po chwili, odezwała się trzecia pani, która stwierdziła, że faktycznie jedzie do Bielska, ale przez Warszawę. Udało się po raz drugi. W ostatniej chwili zdążyłam na pociąg. Życie na krawędzi. Tak jak lubię najbardziej. Ale czułam, że na ten dzień wykorzystałam limit szczęścia i postanowiłam już tak nie ryzykować ze środkami transportu międzymiastowego. Po poniedziałkowej podróży mam dość stresu na najbliższy czas. 
I tym razem również dopisało mi szczęście do współtowarzysza, którym okazała się przemiła pani po sześćdziesiątce z podobnym usposobieniem i spojrzeniem na świat co mój. A do tego miała syna w wieku mojego brata o tym samym imieniu co mój Brat, córkę Małgosię w tym samym wieku co ja i kolejnego syna, który miał tak samo na imię jak mój Tata, ale był nieco młodszy od niego..o jakieś pół wieku;-) Ciekawy zbieg okoliczności. I znowu podróż minęła mi dość szybko, a ja dzięki tej spontanicznej wycieczce przetestowałam drogę na lipcowy wypad na Open’era i poznałam fascynujących ludzi. 
A to wszystko dzięki mojemu wspaniałemu Szefowi, który dba, żeby mi się nigdy nie nudziło oraz funduje mi przedłużony weekend nad morzem ;-) Szczęściara ze mnie!!! ;-)



Komentarze

Popularne posty